Mnóstwo jest artykułów
o narzędziach do modeliny. Większość dowodzi, że niewiele trzeba i większość
profesjonalnych wynalazków można zastąpić domowymi metodami. Jest natomiast
kilka takich rzeczy, których nie warto zastępować, bo to naprawdę dobre inwestycje.
Moim zdaniem trzy: maszynka do makaronu, ostrza (tzw. tissue blades) i extruder (praska, wyciskacz). Z tym ostatnim można
poczekać. Dwa pierwsze są niezastąpione. Dziś o maszynkach do makaronu.
Z czego to to się
składa?
Otwieramy pudełko, a w nim piękna nowa maszynka. Na ogół w
opakowaniu są cztery części składowe: maszynka, korba, imadło i przystawka do
cięcia makaronu. Tą ostatnią można od razu odłożyć na bok. Raczej się nie
przyda. A korba i imadło są raczej proste. Tymczasem sama maszynka to już
mechanizm. Wewnątrz znajdują się dwa wałki oparte na zębatkach, łączących wałki
z metalowymi zębatkami do korby i pokrętła, które pozwala regulować odległość wałków i grubość płata masy. Warto wiedzieć, że wewnętrzne zębatki wałków najczęściej
są plastikowe i po jakimś czasie wyrabiają się. Wtedy maszynka kończy swój
żywot. Poniżej wałków znajdują się noże odcinające masę – makaron albo modelinę
- od wałków. Noże mogą być plastikowe lub metalowe, o czym dalej. Jest jeszcze
obudowa. Można ją w zasadzie zdemontować. Trzeba tylko pamiętać, że w
najtańszych modelach nie zawsze daje się później zmontować całą konstrukcję.
Na początek trzeba
kupić
Jak przy każdym zakupie wybierając maszynkę można kierować
się ceną lub kryteriami technicznymi. Tę pierwszą zostawmy - jak w dobrych
negocjacjach - na koniec. Na początek załóżmy sytuację optymalną (a w Polsce
niemal nierealną), że można pójść do sklepu i wybrać. Co sprawdzać najpierw?
1) Wałki!
Poszczególne
maszynki, nawet w ramach tego samego modelu, różnią się między sobą tym, na ile
równoległe są wobec siebie wałki. Powiedzmy szczerze. Nigdy nie jest
idealnie, ale może być lepiej lub gorzej. Nierównoległe wałki to płat modeliny
o innej grubości z każdej strony. Albo inaczej. To sytuacja, gdy do maszynki
wkłada się prostokąt, a wyjmuje placek równy na dole, a na górze z „uchem” po
jednej stronie. Są na to metody i zupełnie się tego nie uniknie, ale jak można
wybrać lepszy egzemplarz… To bierzemy monetę i sprawdzamy nią odległość wałków
po każdej stronie.
To czy wałki są bajerancko pokryte teflonem (Makin’s),
pomalowane farbą, czy nazywane super profesjonalnymi nie ma najmniejszego
wpływu na pracę. Liczba i numeracja poszczególnych grubości płata też nie jest
szczególnie ważna. W większości tutoriali i tak znajdziecie instrukcje w
rodzaju „Wałkuj na najgrubszym/ średnim/
najcieńszym ustawieniu swojej maszynki”. Nabiera to znaczenia dopiero, gdy
w maszynkę można zainwestować sporo większe pieniądze.
2) Druga kwestia to wytrzymałość
maszynek. Co na to wpływa? Na pewno plastik lub metal w zębatkach, ale też
jest kilka marek znanych z tego, że są solidniejsze. Generalnie panuje opinia,
że w segmencie „tańszym” najlepsze są tradycyjne europejskie, a w zasadzie
włoskie marki – Atlas i Imperia. Miałam przyjemność pracować na obu i chyba
przyjemniejszy był Atlas, choć Imperia z kilku powodów, o których za chwilę,
jest popularniejsza. Maszynki oferowane firmowo w jednej linii z markami modeliny
są na ogół słabsze. Czasem wprawdzie to np. Imperie w innym opakowaniu i z
kolorową obudową, ale jakoś nie zauważyłam, żeby cieszyły się przesadnym
powodzeniem.
Z punktu widzenia pierwszego zakupu maszynki ani Altas, ani
Imperia do bardzo tanich nie należą (najtańsze modele to od ok. 120 do 180 zł),
ale to nic w porównaniu z rynkową ekstraklasą. Za Dream Machine trzeba zapłacić
ok. 1000 USD, za elektryczną Imperię dla restauracji (boska! próbowałam!) ponad 1000 EUR. Jeśli decyzja padnie na
maszynkę zbliżoną do najtańszej – więcej uwagi trzeba zwracać na troszczenie się o nią.
3) Trzecia sprawa to noże.
Za nożami zbiera się osad z resztek masy. Mogą być plastikowe albo co częstsze
– metalowe. Nadmiar nie usuniętej masy za nożami może je wyginać. A wówczas na
najcieńszych ustawieniach maszynka zaczyna drzeć masę. Z czasem na coraz
grubszych. Rozwiązania są dwa – czyścić albo kupić maszynkę z plastikowymi
nożami, które nie odkształcają się na trwałe i też czyścić. Za takie właśnie pokochałam
najtańszą z Imperii Sfogliatrice.
Uwaga! Zdjęcie jest efektem podglądania maszynki od spodu...
Uwaga! Zdjęcie jest efektem podglądania maszynki od spodu...
4) Po czwarte części
zamienne. Otóż do ww. Imperii Sfogliatrice można dostać przez Internet
zapasowe wałki. Z przesyłką to koszt zbliżony do połowy wartości maszynki, mnie
jednak to przekonuje. Zwłaszcza w kontekście ewentualnego udostępniania
maszynek na warsztatach dla osób początkujących.
5) No i na koniec
argument dla zaawansowanych: silnik. Niewiele było dużych wydatków,
które tak by mnie uszczęśliwiły. Z silnikiem można pracować szybko i wydajnie,
nawet z dużą ilością masy. Nagle zaczęłam dzięki niemu używać maszynkę do
mieszania kolorów i rozgrzewania masy. Ale umówmy się, że to ok. 300 zł, a więc
nie mało. Natomiast, gdyby ktoś o tym marzył, łatwiej dokupić silnik do
maszynki, którą już się ma, niż kupować obie rzeczy jednocześnie. Silniki bez
problemu dostępne są do Imperii i Atlasów. Nigdy nie widziałam silników do
marek maszynek przewijających się w tanich ofertach serwisów aukcyjnych. Dla
najambitniejszych dostępne są jeszcze pedały do uruchomiania silnika, takie jak
do maszyn do szycia.
Jak się nie ma co
się lubi – czyli jak troszczyć się o maszynkę
Najprostsze i najoczywistsze to oczywiście przetarcie
maszynki, a zwłaszcza wałków i noży, od zewnątrz chusteczką. Może być wilgotna,
ale sucha też się sprawdzi. Przy samych nożach zakamarki można czyścić np.
wyciorami do uszu. Niektórzy twierdzą, że dobrze mieć pod ręką zawsze kawałek
przybrudzonej białej do czyszczenia wałków. Słuchałam też kiedyś wywiadu z
panią, która miała osobne maszynki do jasnych i ciemnych kolorów. Ale to chyba
przesada.
Najwięcej
zanieczyszczeń ląduje zawsze z tyłu za nożami i wtedy poza tym, że noże się gną,
maszynka „rzyga”. Kawałki
zanieczyszczeń przechodzą na kolejne prace.
Można się tym nie przejmować. Można od czasu do czasu wyczyścić noże. Jeśli obudowa zakrywa je, trzeba ją rozkręcić i można przy okazji od razu zdemontować. Każde rozkręcanie może lekko zepsuć układ wałków, więc lepiej nie robić tego za często. Za to w Internecie można znaleźć szczegółowe instrukcje rozkręcania wielu modeli. Bez obudowy dostęp za noże jest prosty. W mojej maszynce do „brudniejszego noża” można się dostać i bez rozkręcania, ale to zależy od modelu. Acha, noże można przykręcić „do góry nogami”. To zły pomysł…
Można się tym nie przejmować. Można od czasu do czasu wyczyścić noże. Jeśli obudowa zakrywa je, trzeba ją rozkręcić i można przy okazji od razu zdemontować. Każde rozkręcanie może lekko zepsuć układ wałków, więc lepiej nie robić tego za często. Za to w Internecie można znaleźć szczegółowe instrukcje rozkręcania wielu modeli. Bez obudowy dostęp za noże jest prosty. W mojej maszynce do „brudniejszego noża” można się dostać i bez rozkręcania, ale to zależy od modelu. Acha, noże można przykręcić „do góry nogami”. To zły pomysł…
Kolejna kwestia to właśnie układ wałków. Będą się odchylać
jeśli do maszynki trafi grubszy kawał masy niż jest ona to w stanie znieść,
albo gdy preferuje się wałkowanie mniejszych kawałków zawsze po tej samej
stronie. Zasada ogólna brzmi „Nigdy nie wkładaj więcej niż podwójna
grubość danego ustawienia”, ale nie trzymam się jej za sztywno. Czasem
masa jest wysuszona, a czasem aż płynie plastyfikatorem i maszynce szkodzi
mniej. Niemniej im tańsza maszynka, tym jest to istotniejsze. A zawsze warto
wypracować sobie triki na osiąganie prostokątnego placka, bez obcinania
końcówek masy. Dream mashine wytrzymuje wrzucanie do niej całych dużych kostek
fimo classic na raz. Można pomarzyć.
Jak maszynkę
skutecznie wykończyć?
Parę metod już wymieniłam. Można za dużo do niej pakować.
Można powykrzywiać noże. Można też w przyspieszonym tempie ukręcić zębatki.
Genialną metodą na to jest wkładanie korby „tak do połowy”. Widziałam taką
śmierć maszynki w samym środku pracowitego warsztatu. Dobrze, że siedzieliśmy w
sklepie z akcesoriami… A zatem korba zawsze do dna!
Czasem jednak utrzymanie korby na miejscu bywa kłopotem.
Mnie w nadmiarze warsztatowego entuzjazmu zdarza się rzucać korbą na wszystkie
strony kompletnie bez kontroli. Jakoś sama wypada. Sposobem na to jest opatulenie
jej końcówki przed włożeniem w otwór kawałkiem folii spożywczej. Wtedy trzyma
się idealnie.
Mi się to nie zdarzyło, ale zaprzyjaźniony dobry duch
podpowiada, że z wałków może się jeszcze złuszczać ich zewnętrzna powłoka. Sama
masa raczej im nie zaszkodzi, nawet jeśli maszynki oryginalnie nie są
przeznaczone do tak twardego materiału. Natomiast zanieczyszczenia w masie już
tak. Jeśli eksperymentujecie z solą (a jest z nią kilka fantastycznych
technik) albo masa załapała trochę piasku z podłogi, proponuję już jej przez
maszynkę nie przepuszczać. Można odłożyć na bok. Przyda się na konstrukcję
wnętrza kolejnej pracy.
Na koniec o imadle
Najmniej skomplikowanym i kłopotliwym elementem maszynki
wydaje się imadło, a ściślej rzecz biorąc zacisk. Można je w prawdzie
wykończyć, ale i zastąpić łatwiej. Zresztą jedyne które wykończyłam padło nie
przy maszynce, a przy zabezpieczeniu do łóżka mojego dziecka. Niemniej jednak i
stoły bywają różne. Czasem małe imadło sprawdzi się świetnie, a czasem stół
jest tak gruby, że nie daje się nic wskórać. W moim przypadku rozwiązaniem
okazała się wizyta przyjaźni u panów w hurtowni z narzędziami i kupienie dużego
zacisku za ok. 20 zł.
Mam nadzieję, że ta garstka wynurzeń ułatwi komuś zakupy i pracę. Aha, i jeszcze wielkie dzięki dla dwóch Monik za zapewnienie natchnienia i dorzucenie paru myśli oraz dla Doroty, która okazała się nieoceniona przy zapewnieniu linków i obrazków do tego materiału.
A tutaj dodatkowy, świetny materiał o maszynkach, zawierający między innymi instrukcję rozbierania Atlasa.
1. http://desiredcreations.com/howTo_TLPQueenAtlasMaint.htm
2. Czyszczenie maszynki - video #1
3. Czyszczenie maszynki - video #2
4. Czarne smugi na modelinie?
Fajny i ciekawy artykuł. Zakup maszynki do makaronu zmienił moje życie ;). Zwłaszcza, że wcześniej miałam mały, leciutki wałeczek z jakiegoś zestawu narzędzi. Co prawda zapłaciłam za nią ok. 50 zł, więc nie jest to z pewnością żadna z opisywanych tu marek, ale grunt, że się przez 2 lata jeszcze nie rozsypała ;). Największy problem był jak trzeba ją było porządnie wyczyścić, bo po rozkręceniu okazało się, że złożenie jej z powrotem nie jest wcale takie proste...
OdpowiedzUsuńMoja ma już połamaną rączkę , bo ciągle wypadała... Ale zastosowałam patent Agaty i zacieszam , że już siedzi na miejscu. :-)
OdpowiedzUsuńTania maszynka nie musi wykluczać dobrej zabawy. Po prostu trzeba wiedzieć kilka rzeczy więcej i troszczyć się o nią. Ale pracę z ponadkilogramowymi stosami masy bez silnika odradzam ;-) Mięśnie bolą okrutnie.
OdpowiedzUsuńHej! Nominowałam Cię do Liebster Blog 2014, mam nadzieję, że weźmiesz udział c:
OdpowiedzUsuńhttp://kreatywnebizu.blogspot.com/
Hej! A kogo konkretnie? A.M? Polymeranne? Kamino70? ... bo nas tu kilkoro :)
UsuńJa jeszcze jednego nie zrobiłam! Więc odpadam... :-)
UsuńA ja tam nawet nie wiem o co w tym chodzi ;)
UsuńZ kolejnej dyskusji na zapleczu wyszło mi, że powinnam być może wyraźniej zaznaczyć na co warto uważać. Największy błąd jaki można zrobić to z góry uwierzyć, że jeśli na opakowaniu maszynki pisze "polymer clay" albo "polymer pate" to jest to gwarancja jakości i wytrzymałości. Niestety nie. To gwarantuje tylko wyższą cenę niż przy maszynce dedykowanej makaronowi, bo przepakowanie i przemalowanie kosztuje, a żadnej małej, niszowej firmy nie stać na samodzielne montowanie tego typu sprzętu. Nawet jak się przekonałam Makina. Warto więc inwestować w dobry, włoski sprzęt dla gospodyń domowych lub - jeśli ktoś może sobie pozwolić - dla restauracji. Ten i rozbiera się łatwiej - bo konstrukcja nie jest oparta o druty, tylko o elementy dające się ponownie złożyć - i trwa dłużej. Jedyna znana mi marka, która rzeczywiście ma wałki dostosowane do materiału twardszego niż ciasto, czyli modeliny to Dream Mashine.
OdpowiedzUsuńHej pracowałaś może na maszynce od FIMO?
OdpowiedzUsuńOj! Dopiero tu zajrzałam po kilku miesiącach. Niestety nie miałam okazji pracować na fimowej maszynce. Po doświadczeniach z Makinem juz nie próbowałam maszynek "dedykowanych do mas".
OdpowiedzUsuńKupiłam sobie w osiedlowym sklepie maszynkę za całe 70 zeta, zabolało w portfel, ale nic - ważne, że działa. Jakieś Edel Hoff, noże już trochę wykrzywiłam, pył leci z zębatek. xD Pewnie nie pociągnie długo, ale przynajmniej dowiedziałam się, że niestety nie mogę pracować bez maszyny wałkującej, bo Skinner blend staje się praktycznie nie wykonalne dla mojego lenistwa. :'D
OdpowiedzUsuńOglądnij powtórkę transmisji na żywo z FB MMH. Tam mówiłam o nożach i różnicach między maszynkami. A plastikowe zębatki to koszmar, ale co zrobić.
Usuń